środa, 5 grudnia 2018

Lot nad doliną Cocora

Widzę pod sobą skąpane w słońcu Salento. Podlatuję bliżej, przyjrzeć się wielokolorowym domom, między którymi przewijają się tłumy turystów z całego świata. Ładne te domy, barwni ci turyści, ale ja i tak mam piękniejsze, mieniące się w słońcu piórka. Mogę z bliska i niepostrzeżenie obserwować szczegóły tego miejsca, bo jestem tak mały, tak szybki, że nie łatwo mnie zauważyć. Czasem ktoś usłyszy lekki furkot, ale zanim zlokalizuje skąd dochodzi dźwięk, to mnie już nie ma. Tak! Niektórzy moi pobratymcy to podobno mogą latać nawet 120 km/h!

Barwne Salento
Towarzyskie Salento
Kolorowe i smaczne Salento
Salento, w którym emeryci chodzą przebrani za owoce i warzywa
Leniwie Salento

Zgłodniałem! Lecę dalej, powyżej miasteczka na punkt widokowy, z którego można zobaczyć początek doliny Cocory. Jest tu parę drzew ozdobionych kwiatami pełnymi energetycznego nektaru. Co za szczęście, że moim długim i cienkim językiem jestem w stanie sięgnąć do prawie każdego kielicha kwietnego. Gdyby nie, padłbym z głodu. 

Raz zjadłem w ciągu dnia dwa razy więcej niż ważę! W sumie..., to prawie codziennie tyle jadam. Nie jestem żarłokiem, po prostu mam bardzo szybki metabolizm, a moje małe serce w stanie spoczynku bije 500 - 600 razy na minutę. A jak latam... ha! To nawet 1200 lub 1300 razy. By mieć możliwość precyzyjnego unoszenia się w powietrzu, trzeba bardzo szybko machać skrzydłami. Moi najmniejsi krewniacy wywijają nimi do 90 razy na sekundę.

Ktoś się zapyta, co to znaczy "precyzyjne latanie"? A ja się zapytam, który z ptaków umie latać do tyłu? He? Bo ja i moja cała wielka rodzina tak potrafimy! 

Uczta na punkcie widokowym w Salento
Drzewo obsypane kielichami pełnymi nektaru. W sam raz dla kolibrów

Nic to! Lecę do Acaime! Tam dają dużo energetycznego jedzenia, a i można spotkać swoich znajomków, z którymi miło przelotnie pogadać... a czasem i również poczubić się.

Zresztą lecę, bo lubię podziwiać dolinę Cocory i przemykać między najwyższymi na świecie palmami woskowymi. Gdzieś usłyszałem, że ponoć Kolumbijczycy uznali je za swoje drzewo narodowe. Ha! W sumie to maja racje. Taki unikat na skalę światową. Należy mu się!

Piękne są te palmy, szkoda tylko, że grozi im zagłada! Te, które stoją, na wykarczowanych polanach nie mają już za wiele szans na rozmnażanie. Widziałem. Owoce, które spadły i zaczęły kiełkować, przeradzają się w młodą roślinę. Niestety znika ona w zachłannych paszczach wypasanej tutaj zwierzyny. Słońce im też nie służy. Jedynie w zacienionych lasach małe palemki mają szansę spokojnie rosnąć, dumnie wystając ponad najwyższe drzewa. Tak! Nic tu się z nimi nie równa, bo najwyższe okazy maja do 60 metrów!

Przykro tylko, że lasu dookoła coraz mniej...

Palmy woskowe w Valle de Cocora
Majestatycznie porozrzucane po całej okolicy
Wśród nich drobne ludziki
By je podziwiać z bliska trzeba zadzierać głowę
Krajobraz jedyny w swoim rodzaju

O! A propos lasu, to właśnie wlatuję na jego teren. Już niebawem Acaime i mała uczta cukrowa.

Szybko doleciałem. Dobre jedzenie. Niestety, strasznie dużo tu ludzi, którzy gimnastykują się jak szaleni ze swoimi smartfonami, by cyknąć nam jak najlepsze zdjęcie. Ech! Niepoprawni są. Przynajmniej można z nimi zabawnie się podroczyć.

Wystarczy na chwilę znieruchomieć w powietrzu. Jak tylko widać podnieconego delikwenta, który z głupim wyrazem ekscytacji na twarzy chce zrobić zdjęcie..., to wtedy lekko siup w bok! I zniknąć mu z kadru. Ach! Żebyście widzieli te miny, które wyrażają bezgraniczny zawód ze zmarnowanej szansy. No, ale dużo przychodzi tu upartych i cierpliwych fotografów-amatorów, na dodatek z jakimiś zaawansowanymi aparatami, którym czasem uda się zrobić jakieś zdjęcie.

Uczta kolibrów w Acaime
Mniam
Każdy chce skosztować...
Turyści przychodzą  do Acaime podziwiać kolibry
Ptaki wabione są wodą z cukrem

Czas na mnie. Słońce już chyli się ku zachodowi! Lecę do siebie na skraj lasu i zahaczę może o Fincę La Montana... mają tam sporo kwiatów, a trzeba przekąsić coś po drodze. Już widzę znajome krzaki..., ale hola, hola! Co to? Jakaś para ludzi rozbija namiot nieopodal drogi. To miejscówka z rozległym widokiem na dolinę. Tuż koło mojego domostwa! Hmm... Trzeba się przyjrzeć nowym sąsiadom...

Po chwili przyglądania...

Wyglądają na spokojnych. Nie śmiecą, nie hałasują, nie obsikują mi kwiatków. Wydają się być zgraną parą. I ładne imiona mają: Gosieńka i Misio. Na pewno nie stąd! A nich sobie na moim terytorium śpią.W sumie mi nie przeszkadzają! No, zmęczony jestem. Trzeba się ułożyć i odrętwieć, by rano zacząć kolejny dzień. Dalej moje serducho, trzeba nam spowolnić do jakiegoś 100 - 150 razy na minutę.


★★★

O poranku Misio wychylił się z namiotu i spojrzał na dolinę pieszczoną pierwszymi promieniami słońca. Padały na nią cienie palm woskowych.
- Patrz Gosieńko jak pięknie! I powietrze jeszcze żyleta. Jak dokładnie wszystko widać.
Gosieńka z jednym okiem jeszcze przymkniętym popatrzyła i w istocie: spodobało jej się. Zaczęła niechętnie otwierać drugie oko pokonując z wielkim wysiłkiem przemożną chęć kontynuowania snu.
Po złożeniu namiotu. Stali jeszcze chwile w tymi miejscu, patrząc jak dzień wlewa się do doliny Cocora. Nagle Gosieńka radośnie zauważyła:
- Patrz jaki mieniący się niebieskimi kolorami koliberek!
Popatrzył na nich chwilę, omiótł spojrzeniem wszystko dookoła i poleciał dalej. Pewnikiem na śniadanie.
- To pewnie jego miejscówka. Sprawdzał nas czy niczego nie zostawiliśmy i czy wszystko ok - powiedział żartobliwie Misio, by zaraz dorzucić - Chodź Gosieńko. Zejdziemy na dół. Zjemy coś i  pooglądamy z bliska palmy, bo dziś piękny i słoneczny dzień. I może jeszcze zdążymy przed największą falą turystów?

Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.