niedziela, 31 maja 2015

Dzieci z Llullaillaco

W Salcie na północy Argentyny można zbliżyć się nieco do sakralnych realiów Imperium Inków. Wystarczy odwiedzić bardzo ciekawe Muzeum Archeologiczne Wysokich Gór (Museo de Arqueologia de Alta Montana - MAAN) i poznać historię Dzieci z Llullaillaco oraz znaczenie pochowanych z nimi obiektów rytualnych i wotywnych. Zbiór muzeum to efekt pracy archeologów z 1999 roku,  na najwyżej na świecie położonym stanowisku archeologicznym - znajdującym się na blisko 6800 m n.p.m - wulkanie Llullaillaco (pogranicze chilijsko-argentyńskie).

Odnalezione dzieci (sześciolatka, siedmiolatek i piętnastolatka), to naturalnie zmumifikowane ciała. Obecnie uważa się je za najlepiej zachowane mumie na świecie. Mówimy o mumiach, ale w istocie są to zamrożone ciała, które pochowane były w warunkach wysokogórskich, oznacza to niskie ciśnienie i temperaturę, małą zawartość tlenu oraz aseptyczne środowisko. Wszystkie te czynniki spowodowały, że ciała, ubrania oraz przedmioty  znalezione wokół, dotrwały do naszych czasów, leżąc w ziemi przez około 500 lat, w doskonałym stanie. Gdy ujrzeliśmy po raz pierwszy zmumifikowaną dziewczynkę z Llullaillaco, mieliśmy wrażenie, że ona tylko śpi.

Fot. Celine Frers


Jak to się stało, że te dzieci znalazły się na wulkanie? Interpretacja archeologiczno-antropologiczna wskazuje, że to efekt inkaskiego rytuału Capacocha, który miał zapewnić szczęście, obfitość i powodzenie, wypełniającej go społeczności.

środa, 27 maja 2015

Księżycowe Chile - San Pedro de Atacama

Los chciał, albo raczej potrzeba, byśmy na kilka dni zawitali do północnego Chile. Głównym celem było zdobycie dolarów, gdyż w Argentynie wypłacanie pieniędzy z bankomatu jest bardziej niż nieopłacalne (aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat można wygooglować sobie: ¨dolar blue i czarny rynek¨) i najlepiej  jest dysponować walutą w gotówce.

Droga z regionu Salta do Chile prowadziła głównie przez punę (wyżyna - step w Andach, która znajduje się miedzy 3200 a 4500 m n.p.m.). Podziwiając liczne wulkany minęliśmy Kordylierę oraz osławione, jak się później okazało, przejście graniczne zwane Paso de Jama. Dlaczego osławione? Ponieważ był to pierwszy punkt graniczny, jaki dotąd spotkaliśmy i mamy nadzieję, że jedyny, którego nie można przebyć pieszo.

Wulkany, okolice Paso Jama 

niedziela, 24 maja 2015

Salta, la Linda

Im bliżej Boliwii, tym więcej ludzi o ciemnej karnacji - indigenos, czyli rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej i mestizos - mieszańców. W północno-zachodnich regionach Argentyny, Salcie i Jujuy, indigenos, to głównie spadkobiercy kultury inkaskiej, którzy zachowali elementy tradycji poprzedzających czasy imperium (głównie Aymara i Quechua). Oczywiście, choć przeszłość jest tu ciągle żywa, wpływ cywilizacji europejskiej obecnie dominuje, dając całkiem ciekawy kociołek synkretyzmu kulturowego, który się tutaj warzy (synkretyzm = połączenie różnych elementów wzajemnie na siebie wpływających w jedno).

Spróbujmy to zobrazować. Napotkany przez nas pastor, prowadzący działania misyjne na północy Argentyny, opowiadał nam, że mieszkańcy etniczni mimo, że określają się chrześcijanami, nadal praktykują stare obrzędy... Na przykład, podczas karnawału, następuje ¨odkopanie diabła¨ reprezentowanego przez szmacianą lalkę zakopaną poprzedniego roku. Jest to czas, kiedy wszelkie tabu można łamać, reguły moralne zostają zawieszone, wszelkie grzeszki są dozwolone i nie liczą się one na konto zbawienia. Uczestnicy tego katarktycznego festiwalu piją na umór, uprawiają wolną miłość... Po trzech tygodniach, ¨diabeł zostaje zakopany¨ i życie wraca do swego normalnego biegu;)

Salta i Jujui, te dwa regiony były naszym celem od dawna (cóż, podróż przez Argentynę trochę się przeciągnęła...), ale zanim w końcu tu dotarliśmy, to zdążyliśmy jeszcze zwiedzić śliczny zakątek regionu Tucuman - Tafi del Valle. Już tutaj można zaobserwować ślady kultur prekolumbijskich, rzucała się w oczy bandera zwana WIPHALA, która współcześnie symbolizuje m.in. filozofię i solidarność etnicznych ludów andyjskich.

Resultado de imagen para wiphala
Wiphala



Siedem barw Wiphali 
nawiązuje do spektrum światła widzialnego
i ma znaczenie symboliczne:

  • CZERWONY- Ziemia i lud Andów
  • POMARAŃCZOWY – społeczeństwo i kultura
  • ŻÓŁTY – energia
  • BIAŁY – czas
  • ZIELONY– surowce naturalne
  • BŁĘKITNY – niebiosa
  • FIOLETOWY – rząd andyjski i determinacja





Autostop! Autostop!

Czasami, podczas podróży autostopem, zatrzymywały nam się dziwaczne pojazdy...

Pan Kierowca zmierzający do kopalni zapytał tylko, czy palimy. Jeśli jesteście ciekawi dlaczego o to zapytał, spójrzcie na ładunek, a nasze siedzisko:)

Jadąc tak na tych pakunkach jakieś dwie godziny po wyboistej szutrówce, przypomniała nam"Cena strachu" Clouzota. Tyle, że naszą nagrodą za odwagę (lub głupotę) nie była kupa pieniędzy, tylko możliwość ruchu tam gdzie ruchu praktycznie nie było.

wtorek, 19 maja 2015

Mapa naszej podróży


https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zYkHm2isHyvs.kxfMafFlwX2s

Powyższą mapę dedykujemy Kasi za pomysł i Gosi za niebezpośrednie wyrażenie potrzeby.

Wyżej niż kondory (cz. 2 ¨Cordon de Plata¨)

Nasza dalsza droga na północ wiodła blisko Kordyliery drogami o numerach 89, 7, 149. Wiedzieliśmy, że na nich ruch będzie niewielki, ale nie chcieliśmy jechać przez Mendozę, duże miasto. A poza tym, im bliżej Kordyliery, tym piękniej...

Na tej trasie przewidzielismy jeden przystanek. W okolicach Potrorillo chcieliśmy się dostać do doliny Vallecitos (czesci Cordon de Plata), która jest świetnym miejscem wypadowym w góry i wielu wspinaczy się pląta tu, by zaaklimatyzować się przed wejściem na Aconcaguę - najwyższy szczyt Andów.

 Po nocy a la carretera austral, spędzonej jeszcze dość nisko, udało nam się stopem dojechać do centrum narciarskiego Vallecitos, do którego wiedzie serpentyniasta droga. Znaleźliśmy się na 2900 m n.p.m. Wypytaliśmy się tutaj o to, o co się tylko dało i kogo tylko się dało. Zdobyliśmy jakieś szczątkowe informacje, mapy jednak nie. Znów szykowało się trekkingowanie na czuja. Przed nami były trzy bazy noclegowe - tzn. względnie płaskie miejsca z dostępem do lodowcowego strumienia. Pierwsza mieściła się na 3200 m n.p.m., kolejna na 3600 m n.p.m., a ostatnia w okolicach 4200 m n.p.m. Zdecydowaliśmy się na biwak na pośredniej wysokości - miejsce zwało się Piedra Grande. Rozbiliśmy tam nasz domek i stwierdziliśmy, że popołudniem leniuchujemy i odpoczywamy, tym bardziej, że jeden z Mimów przeziębił się i nie był w pełni formy. Co by nie było i tak nie mogliśmy iść wyżej - trzeba było się przyzwyczaić do wysokości. Mieliśmy wielki apetyt na Cerro Vallecitos (ok. 5500 m n.p.m.), jednak choroba jednego z Mimów spowodowała, że trzeba było przewidzieć plan awaryjny na dzień następny. W przypadku braku poprawy mieliśmy próbować zdobywać najbliższy szczyt - Pico Franke (ok. 4900 m n.p.m.).

Cerro Vallecitos o poranku. Widok z biwaku Piedra Grande.

sobota, 16 maja 2015

Wyżej niż kondory (cz. 1 ¨Manzano Historico¨)

"Mas alto que los condores", czyli "wyżej niż kondory", tak brzmi hiszpański tytuł książki autorstwa Wiktora Ostrowskiego. Ostrowski w pierwszej połowie XX wieku dokonał szeregu pionierskich wejść na szczyty Andów w regionach Mendozy i San Juan, a także w Patagonii. Wytyczył również nową drogę na najwyższy szczyt Ameryki Południowej - Aconcagua (6960 m n.p.m.), zwaną "Ruta de los Polacos" (droga Polaków). /Góra ta jest jednocześnie największą górą poza Azją (wiki)/. 
Z tym wyczynem wiąże się anegdota, którą opowiedzieli nam miejscowi. Gdy Ostrowski znalazł się w miasteczku Uspallata, bazie wypadowej na tę górę, okazało się, że na szczyt wyruszyła już ekipa z Włoch i za bardzo nie pozostało do dyspozycji ani mułów, ani tragarzy, niezbędnych do przejścia dłuższą, standardową trasą. Ktoś zasugerował mu, że może warto spróbować innej drogi, krótszej, ale której jednak nikt, nawet miejscowi vaqueros, nie zna. Ostrowski nie byłby Polakiem gdyby nie spróbował i w konsekwencji stanął na szczycie chwilę po ekipie włoskiej. 
Po wszystkim, już w Uspallacie, drużyny obu krajów spotkały się. Włosi przechwalali się, że właśnie wrócili z Aconcagua, na co Polak odparł, że on również właśnie stamtąd zszedł. Włosi, którzy nikogo na swej drodze nie spotkali, nie dowierzali... aż do momentu, kiedy opadły im szczeki na widok ich własnej włoskiej flagi - trofeum Polaków - która powiewała na dachu Andów tylko godzin dwie:)

Generalnie, Ostrowski, oprócz denerwowania Włochów i zdobywania dziewiczych szczytów, badał rzeki, kulturę Indian itp. i pisał o tym książki. Jednym słowem - podróżnik pełną gębą.

O Ostrowskim i innych dzielnych Polakach, którzy wpisali się w historię zdobywania szczytów Andów, dowiedzieliśmy się od Don Ramòna, zapalonego górołaza, właściciela posady (coś jak hotel agroturystyczny) i 60 koni, z którym trochę popracowaliśmy, i u którego spędziliśmy święta wielkanocne.

Zanim jednak dotarliśmy do Posada Don Ramòn, przeżyliśmy jakieś 1500 kilometrów przygód:)

Z San Martin de los Andes Rutą 40 skierowaliśmy się na północ. No cóż... różnie to bywało z przemieszczaniem się...

Niespodzianka w San Martin de los Andes. Z racji naszej narodowości dostaliśmy od Pań pracownic czekoladki w prezencie :)
Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.