niedziela, 28 grudnia 2014

Otoczeni przez wulkany i... jeziora

Jakoś kraina wulkanów tak nas wciągnęła, że długo nie mogliśmy ruszyć dalej. Pohasaliśmy sobie po Parku Huerquehue nieopodal Puconu, troszku skomercjalizowanym, pełnym uroczych jeziorek, po czym ponownie popluskaliśmy się w gorących termach.

Park Huerquehue
Park Huerquehue
Jezioro Caburga, całkiem miłe do kąpania
Jezioro Caburga przed burzą, która na szczęście nas omínęła
Termy były wyjątkowo przyjemne, bo składające się z naturalnych basenów, a do tego nasz namiot stał jakieś 10 metrów od jednego    z nich i kiedy zrobiło się chłodno grzaliśmy nasze ciałka w parującej wodzie aż do północy.

Mim w gorącej wodzie kąpany
Z okolic Villarrici ruszyliśmy wreszcie w kierunku Chiloe przez Panguipulli… Czemu przez Panguipulli? Ponieważ spotkaliśmy raz na stopa sympatyczną panią, która nam powiedziała, że jakbyśmy jechali przez tę miejscowość, to żebyśmy się koniecznie do niej odezwali. I tak też uczyniliśmy. Zaprosiła nas do siebie i stwierdziła, że możemy u niej być ile chcemy :) Nadal więc byliśmy wśród wulkanów, tylko trochę w innym miejscu regionu. Trzeba przyznać, że okolice Panguipulli piękne. Jezioro, o tej samej nazwie, też ślicznie usytuowane.

Jezioro Panguipulli
Dzięki gościnie u Pauliny, mogliśmy zobaczyć trochę parku Huilo-Huilo (bardzo dużo mają tu nazw powtarzanych, ale nie zauważyliśmy, by Chilijczycy jakoś specjalnie się jąkali… w rzeczywistości jest to spuścizna języka Mapuche - mapudungun) i przepłynęliśmy się barką   z Puerto Fuy do Pirehueico wśród “pura naturaleza” i z powrotem.

Puerto Pirehueico
Chcieliśmy tam zostać do późnego wieczora, ale okazało się, że nie ma żadnego lokalnego transportu, więc rychło zaczęliśmy łapać stopa. Droga powrotna trafiła nam się na pace pick-up´a. Jest to tutaj całkiem popularny sposób na przewożenie autostopowiczów. Bolały nas trochę pośladki, trochę nas ukurzyło na szutrowych drogach, ale za to mieliśmy znakomitą miejscówkę, by robić zdjęcia.


Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.