sobota, 6 maja 2017

Co tam mrukło zza krzaka?

Cesar, który pracuje na kempingu w Bacalar powiedział Mimom o plaży Xcacel nieopodal Tulum. Tak, tego Tulum, którego wybrzeże słynie z pięknie pokolorowanego Morza Karaibskiego. Mimy nie wypytały wiele więcej chłopaka o to Xcacel i udały się tam myśląc, że będą mogły postawić swój namiot ot tak, na plaży. Hmm...

Majanska noc

Dotarły tuż przed zapadnięciem zmroku i chwilę przed deszczem do miejsca otoczonego przez las, które okazało się być rezerwatem żółwi otwartym od 9:00 do 17:00. Mimy się jednak nie poddały i zaczęły szukać strażnika, którego ostatecznie nie znalazły, bo nikogo tam nie było. Co robić? Wracać do Tulum Mimom się nie uśmiechało, bo jak złapać transport na rozpędzonej drodze po ciemku i w deszczu? Zostać tak bez pytania? Miejsce wydawało się idealne na kemping, ale może wynikną z tego problemy?

Po chwili namysłu Mimy postanowiły się tu rozbić i zostawić pracownikom rezerwatu notkę o swojej obecności. W tym celu udały się do budki przy wjeździe i w momencie, gdy z długopisem w ręce szukały weny, coś w krzakach na nie "tubalnie" mruknęło... coś dużego... Mimy domyślając się, że to nie strażnik, jednomyślnie i pospiesznie oddaliły się w kierunku budynku toalety oferującej ochronę w postaci okratowanych drzwi i tam się zamknęły... W międzyczasie pomruk-warkniecie-ostrzeżenie usłyszały za sobą jeszcze raz...

Mimy miały nikłe podejrzenie, że mógłby to być jaguar (w majanskie elfy - Aluxes nie wierza) i zaniechały misji pisania notki do pracowników rezerwatu, a że ryzyko ponownego opadu deszczu było dosyć duże, postanowiły rozbić się tam, gdzie stały, pod dachem, w toaletach... Prawdopodobnie brzmi to nieciekawie, ale miejsce było przewiewne, pod dachem z liści palmy, z wspomnianymi kratami zamiast drzwi, a w pomieszczeniu z umywalkami zmieściłoby się jeszcze ze cztery namioty. Mimy nie do końca wierzyły w obecność jaguara: teren zielony okalający plażę, wydawał im się za mały dla takiego zwierzaka. Krystyna Czubówna zawsze mówiła, że do polowania potrzebuje duuużoo przestrzeni. Swój nocleg w toaletach Mimy argumentowały raczej chęcią uchronienia się przed deszczem. Postanowiły wstać skoro świt, złożyć namiot i zameldować się w budce w godzinach otwarcia jakby nigdy nic...

Wieczór okazał się całkiem miły, po zabiciu karalucha, orzeźwiającym prysznicu, Mimy zjadły kolacje, popiły ją winem i zapadły w sen przerwany tylko raz hałasem dochodzącym ze śmietnika. Jakieś leśne zwierzątko poszukiwało tam czegoś na ząb.

Rano Mimy złożyły namiot i poszły śniadać w miejsce z widokiem na morze. Plaża Xcacel jest naprawdę bardzo ładna, przestronna, nie szpecą jej żadne budynki kilkadziesiąt metrów od niej znaleźć można cenote z krystaliczną wodą i jak na Majańską Riwierę, nie ma tu dużo ludzi. Ideał.

Plaza w Xcacel
Zaspany Mim czeka na słońce na Xcace

Po śniadaniu i wstępnej eksploracji miejsca, kiedy wybiła godzina 9:00, Mimy grzecznie udały się zarejestrować do budki u wejścia. Uiściły tam naprawdę symboliczną opłatę za możliwość plażowania w rezerwacie. Po czym bardzo przebiegle zaczęły wypytywać obsługę, czy można tu kempingować, bo miały szczerą chęć zostać jeszcze jedną noc, już niekoniecznie w toalecie... Prowiant w plecakach na to pozwalał, zapas wody też. Pani w budce powiedziała kategoryczne: NIE. Ale dlaczego? - niewinnie zapytały Mimy. Bo to rezerwat, są tu zwierzęta, siedem jaguarów tędy przechodzi... Mimy struchlały. Czyżby to wieczorne wrrrr... wyszło jednak z pyska dużego i niebezpiecznego kotka? Hmm...

To nie była jedyna przygoda Mimów związana z noclegiem w otoczeniu meksykańskiej dzikiej przyrody.

Pierwszej nocy na holboxowej plaży, jeden z namolnych szopów (nie wiemy jak bywa gdzie indziej, ale na Holbox w ogóle nie boją się ludzi) zainteresował się wnętrzem namiotu. Ciągle tam zaglądał, a obecność dwóch Mimów w środku nie robiła na nim żadnego wrażenia. Był doskonale widoczny, oświetlony pełnym księżycem. Po mimowej kolacji, przeniósł swoją uwagę na śmieci, które przezorne Mimy powiesiły na wiotkiej gałęzi nieopodal. Upierdliwy mapache niezgrabnie próbował się do nich dostać, a był tak zdeterminowany, że Mimy nie wątpiły, że w końcu mu się to uda. Na dodatek intruz dreptał po gałęzi tuż nad namiotem i zrzucał ze swoich łapek piasek do jego wnętrza. Mimy rozbiły tylko moskitierę i piasek spadał im prosto na głowy powodując zrozumiały dyskomfort. Kiedy tylko któryś z nich wychodził z namiotu, by futrzaka przepędzić, ten krył się wśród liści i udawał, że nie istnieje... W końcu dostał od zniecierpliwionego Mima w zwisający z drzewa tyłek gałązką z pobliskiego krzaka. Chyba skutecznie go to zniechęciło, bo już nie powrócił. Niby to niehumanitarne bić dzikie zwierzęta, ale alternatywą byłyby porozrzucane po plaży śmieci...

Mapache, czyli po naszemu szop, z Wyspy Holbox
Uparty mapache na plaży przed mimowym namiotem
Jak tu dostać się do śmieci?
Już prawie mam...

Niestety, podczas kolejnej nocy na kempingu organizowanym (zdesperowane Mimy uciekły do "cywilizacji" przed meszkami), któremuś z przedstawicieli gatunku mapache udało się pomścić tego klapsa. Odbyła się zaciekła walka o szczelnie zapakowane tortille. Walka, owszem szczęśliwie dla Mimów, zakończyła się odbiciem jedzenia. Jednakże jako, że zaspane Mimy były wewnątrz zamkniętego namiotu, a uparty zwierz na zewnątrz, pole bitwy wypadało gdzieś pośrodku. Szwajcarka, która spała nieopodal w hamaku i widziała całe zajście, opowiadała później, że wyglądało to, jak przeciąganie liny. W rzeczywistości Mimy przeciągały z szopem siatkę z jedzeniem przez rozdartą ścianę namiotu. W ten sposób mimowy przenośny domek, Naturek, zdobył pierwszą ranę wielkości dłoni, z którą trzeba było coś zrobić. Nie ma to jednak, jak taśma naprawcza, w takich sytuacjach zupełnie niezastąpiona:)
Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.