wtorek, 19 lipca 2016

Puma goni zająca

Mimy usłyszały, że na Altiplano grasuje puma. Zaciekawione tym faktem, ruszyły z powrotem na wysokości, by sprawdzić, co to za puma i czemu tak grasuje...

Titicaca

W La Paz skierowaliśmy się do Copacabany. Słyszeliśmy, że rządzą tam ryby na talerzach, więc tym chętniej się tam udaliśmy. Łaknęliśmy innego jedzenia niż wszędobylski kurczak. W taki oto sposób znaleźliśmy się nad brzegiem jeziora Titicaca. To największe, najwyżej położone (bo na wysokości 3812 m n.p.m.), żeglowne jezioro świata. Widzieliśmy je już wcześniej, z czubka sześciotysięcznika. Wtedy jednak nie ujawniło nam swej tajemnicy… a może niezbyt uważnie się przyglądaliśmy?

Tropem grasującego drapieżnika dotarliśmy do etymologii nazwy jeziora. Dowiedzieliśmy się, że w języku aymara (lub też keczua - źródła nie są zgodne) titi to ‘puma’ lub ‘kot’, a caca (tu nie mylić z kolokwialnym znaczeniem tego słowa w języku hiszpańskim - ciekawskich odsyłamy do słowników) oznacza ‘kamień’. Najprawdopodobniej caca odnosi się do świętej skały - pumy, poświęconej Inti – bogu słońca. Owa skała znajduje się na Wyspie Słońca (Isla del Sol) i jest istotnym elementem mitologii Inków.

W innej wersji lokalnych mitów, na niepokornych ludzi zagniewany bóg zesłał pumy, które pożarły prawie wszystkich. Potem drapieżniki zostały wrzucone w toń jeziora, gdzie skamieniały.

Jednakże wielu twierdzi, że caca to rodzaj lokalnego zajęczaka i że widok jeziora z lotu ptaka (takiego bardzo wysoko latającego), odkrywa przed nami obraz pumy polującej na zająca. Przy odrobinie wyobraźni i map satelitarnych można w istocie dojrzeć zarys kota goniącego to uszate stworzonko.

Teraz już wiemy skąd ta puma…

Skoro byliśmy już tak blisko mitycznej Wyspy Słońca, postanowiliśmy ją zwiedzić. Z Copacabany wypływa w tamtą stronę dużo łodzi, wiozących tłumy turystów. Jak większość z nich, udaliśmy się na północną część wyspy, gdzie znajduje się najwięcej ruin oraz wspomniany święty kamień, z którego andyjski (później oczywiście - inkaski) bóg-stwórca Viracocha (Wiraquchan) stworzył słońce (Inti), księżyc, gwiazdy i pierwszych ludzi. To tutaj miało nastąpić generalne formowanie ludzkości i poszczególnych ludów. To właśnie stąd różne plemiona odesłane zostały do podziemi, by w odpowiednim momencie tworzenia odpowiedzieć na zew wędrujących po ziemi wysłanników Viracochy i wyłonić się w przeznaczonym miejscu (pacarina – miejsce wyjścia przodków) na oświetlony już słońcem świat. Dla Inków i ludów andyjskich jezioro Titicaca i Wyspa Słońca, to miejsce Początku, dlatego też wśród turystów są również pielgrzymi, którzy chcą choć raz w życiu doświadczyć jego świętości.

Isla del Sol, Wyspa Słońca na jeziorze Titicaca
Wyspę Słońca zamieszkuje około 2 tys. mieszkańców, głównie Indian
Wyspa Słońca
Święta droga Inków na Wyspie Słońca
Zrekonstruowany ołtarz - Mesa de Sacrificio
Ruiny na Isla del Sol
Święty kamień, z którego Viracocha stworzył słońce (Inti), księżyc, gwiazdy i pierwszych ludzi. 

Po wyjściu z łodzi przespacerowaliśmy się zobaczyć ruiny świątynne, nawet co nieco zrekonstruowane, święty kamień i ołtarz (ten to całkowicie zre-(s)konstruowany). Wokół tego wszystkiego kręciło się za dużo ludzi… zatem, jak to Mimy, uciekliśmy stamtąd i poszliśmy sobie na drugą stronę wyspy. Oczywiście nie obyło się bez rejestracji i haraczu… hmm... biletów wydawanych przez kolejne komuny-społeczności, żądne pieniędzy turystów. Widać jednak, że mieszkańcy wyspy dbają o wygodę odwiedzających. Nakryliśmy liczną ich gromadę na modernizowaniu głównej ścieżki idącej grzbietem przez całą długość wyspy. Mężczyźni z kilofami i kolorowe cholity dźwigające kamienie w swoich spódnicach, wszyscy przyjaźnie nastawieni. Trzeba nadmienić, że to nie był zwykły szlak, a święta droga Inków. Sama przechadzka po niej była niewymagająca i całkiem przyjemna. Na Wyspie Słońca zostaliśmy na noc, którą spędziliśmy w jej południowej części, w sympatycznej hospedaje z widokiem na ośnieżone szczyty wysokich Andów.

Sama podróż łódką, jak i również pobyt na wyspie przyniosły nam sporo niespodziewanych i ciekawych skojarzeń. Mianowicie mieliśmy wrażenie, jakbyśmy tu już byli… nasunęło nam się na myśl: skaliste wybrzeże Morza Śródziemnego i Cyklady, tylko że nieco wyżej, no i zimniej… ale wrażenie było nieodparte. Błękitne laguny, otoczenie, osiołki…

Wyspa Słońca
Świątynia Pillkukaynana na Wyspie Słońca
Wyspa Słońca
Wyspa Słońca

W Copacabanie pożegnaliśmy się z Boliwią. Granica była tuż tuż. Przekroczyliśmy ją i dotarliśmy do Puno, miasta znajdującego się nad peruwiańską częścią Titicaca. Tutaj także poddaliśmy się turystycznym trendom i odwiedziliśmy pływające wyspy Uros. Ludzie tam mieszkający zwani są Uru. Swoje wyspy i domy budują z trzciny totora, która obficie porasta zatoki jeziora. Totora jest również jadalna. Wystarczy ją obrać i zjeść miąższ. Bardzo praktycznie.

Uru sami siebie nie nazywają ludźmi, mówią o sobie „lud czarnej krwi” i nie odczuwają ponoć zimna (hmm., fakt faktem mieszkając w takich warunkach musieli się na nie uodpornić). Ich karnacja jest o wiele ciemniejsza od tej charakteryzującej przeciętnych mieszkańców Altiplano, stąd też zagadka skąd ów lud się wywodzi.

Czemu oni sami mówią, że nie są ludźmi? Wspomnieliśmy wyżej, że w pewnym momencie ziemia została oświetlona świeżo stworzonym słońcem. Jednak nie był to jej początek, tylko początek aktualnego świata. Moment tworzenia słońca i ludzi, to pachakuti, czyli odwrócenie czasoprzestrzeni, chwila, w której wszystko zostaje zniszczone i odrodzone. Według mitologii andyjskiej nie było to pierwsze i ostanie pachakuti. Przed powstaniem ludzkości ziemia istniała bez słońca. W tym okresie zbudowano na Altiplano starożytne miasta, szczególnie najsławniejsze z nich, leżące tak blisko brzegów Titicaca – Tiahuanaco (kolebka panandyjskiej i preinkaskiej kultury) – podobno jedynej dziś ojczyzny Uru. Oni sami więc mieli istnieć przed stworzeniem ludzkości. Wyglądali wtedy inaczej (ciekawskich odnosimy do przedstawień sztuki kultury Tiahuanaco) i z czasem, po stworzeniu ludzkości, ich kształty zmieniły się i upodobniły do ludzkich, co jest tylko podobieństwem pozornym.

Według mniej mitologicznych rozważań na Altiplano przebywały ludy z trzech grup językowych: keczua, aymara i pukina (język wymarły). W tej trzeciej poszukuje się fundatorów miasta i kultury Tiahuanaco oraz w niej widzi się przodków Uru. Inne koncepcje wskazują na pochodzenie Uru bezpośrednio z… Polinezji.

Jednakże bardziej prawdopodobną tezą jest, że przybyli oni z Amazonii. Według niej Uru mają wywodzić się z ludu Arawac. Potwierdzać to mają badania DNA.

Pływające Wyspy Uros
Trzcinowy krajobraz wysp Uros
Przykładowa osada na jednej z wysp Uros
Nasz przewodnik i mieszkańcy Uros
Mężczyzna z Uros tłumaczy nam, jak zbudowana jest trzcinowa wyspa, na której się znajdujemy
Uru i ich rękodzieła, które próbują sprzedać odwiedzającym ich turystom
Kobiety Uru śpiewają nam piosenki, zaskakująco sympatyczna atrakcja turystyczna;)
Pożegnanie

„Lud czarnej krwi” miał przybyć na Altiplano z amazońskiej selwy (lasu). Tam skąd przyszli natura była o wiele łaskawsza. Warunki na które natrafili były zgoła odmienne. Ciężka praca dawała schronienie i pożywienie. Jednakże leniuszki z Amazonii mogły nie za bardzo kwapić się do wysokogórskiej harówki, więc los stopniowo spychał je na wyspy trzcinowe, gdzie było pożywienie, nie było podatków ani trybutów od uprawianej ziemi i gdzie łatwo było się bronić przed potencjalnymi napadami. I tak może dzięki niechęci do pracowania w trudnych warunkach Altiplano, powstała ich ciekawa kultura. Oczywiście pływające wyspy Uros nie są idylliczną krainą. Utrzymanie takiego kawałka „ziemi” wymaga pracy. Na gnijące podłoże co jakiś czas, a nawet często, trzeba narzucać kolejne warstwy. Domostwa również wymagają napraw. Może jednak nie wymagało to takiego wysiłku, jak życie na brzegu? W każdym razie przybycie Hiszpan zakłóciło spokój Uru i stopniowo przetrzebiło ich populację.

Zaznaczyć trzeba, że są inne koncepcje historycznego wejścia Uru na pływające wyspy, ale nie będziemy tu wszystkich przytaczać, a ta, o której wspomnieliśmy jest dla nas całkiem logiczna. Szczególnie, że Mimom podoba się koncept, by się nie „łorobić” i żeby miło się żyło. Praca ma być dodatkiem do życia, a nie na odwrót:)

Wyspy Uros
Tradycyjna trzcinowa łódka, dziś głównie atrakcja turystyczna, którą można się za drobną opłatą przepłynąć
Uru, mieszkaniec Uros
Mieszkaniec Uros

Obecnie Uru znaleźli kolejny sposób na nie „łorobienie się” – turystów, których łowią niczym ich przodkowie łowili ryby i ptaki. Mieszkańcy pływających wysp obecnie żyją głównie z odwiedzających. Wyprawy na Uros i ich zwiedzanie są płatne. Tradycja i sposób życia tych ludzi są inscenizowane i ładnie przygotowane. Turysta ma wszystko czego potrzebuje: przystępną prezentację i egzemplifikację, przechadzki po wyspie, zagląda sobie gdzie zapragnie, pyta i kupuje wyrabiane na miejscu pamiątki. Pływający, żywy skansen. Czy nam się podobało? Tak. Warto tam zaglądnąć. Nie spotkamy tam żadnych odciętych od cywilizacji dzikusów, ale Uru, choć nie do końca żyją jak ich przodkowie, pieczołowicie kultywują swoje tradycje. Polecamy, bo można zobaczyć kulturę, która jest jeszcze autentyczna i która ginie. Z tego co wiadomo Uru na wyspach jest coraz mniej. Czystej krwi Uru praktycznie już nie ma. Migrują do miast, gdzie pozornie łatwiej o wszystko. Albo przenoszą się do Puno i przypływają na wyspę „do pracy” z turystami. Dlatego warto, by zobaczyć jeszcze tych, którzy tam faktycznie jeszcze mieszkają. Bo za jakiś czas wysp może już nie być, a przynajmniej ludzi żyjących tam na stałe. Moment kiedy Uru lub niekoniecznie oni, będą co rano pływać na łódkach do pracy na Pływające Wyspy, to moment, który spowoduje, że już nie będzie warto.

Znad jeziora Titicaca, z miejsca Początku wyruszyliśmy w kierunku „pępka świata”, czyli dosłownie do Cuzco. Stolicy i centrum Imperium Inków.

W chwili kiedy odwiedziliśmy Początek, nastąpił koniec naszej podróży. To w boliwijskiej Copacabanie zakupiliśmy powrotne bilety, determinując tym samym koniec tych wojaży. Nasza przygoda siłą rzeczy musiała nabrać większego tempa. Gdy stawiasz granicę, wszystko się kurczy. My natomiast otworzyliśmy małą furtkę… na Wyspie Słońca obiecaliśmy sobie, że jak najprędzej będzie to możliwe, wrócimy do Ameryki Łacińskiej.
Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.