sobota, 4 kwietnia 2015

Somos mochileros y vamos al norte! (Jesteśmy mochileros i jedziemy na północ!)

SLOWNICZEK
una mochila - plecak;
un mochilero - podróżnik z plecakiem, najczęściej przemieszczający się autostopem

Na końcu świata stwierdziliśmy, że czas zawrócić i udać się na północ. Postanowiliśmy się trzymać drogi Ruta 3, zwaną Ruta Fin del Mundo i jechać wzdłuż wybrzeża Atlantyku.

Zatrzymaliśmy się w Parku Narodowym Monte Leon, który znajduje się około trzydziestu kilometrów na południe od Piedra Buena. Aby dostać się do parku, trzeba zjechać z trojki i jechać jakieś dwadzieścia kilometrów szutrówką aż do wybrzeża, gdyż tam usytuowane są wszystkie atrakcje przygotowane dla odwiedzających oraz kemping. W parku nie ma żadnych opłat.


Gdy dotarliśmy na miejsce, napotkaliśmy tam tylko jeden namiot i wszędobylskie, poszukujące jedzenia lisy, które nie bardzo przejmowały się obecnością ludzi.

Park Narodowy Monte Leon
Park Narodowy Monte Leon
Lisy. Park Narodowy Monte Leon
Park Narodowy Monte Leon

Samo miejsce ulokowane jest tuż przy potężnej, oceanicznej plaży. Przyjechaliśmy tu podczas odpływu, mogliśmy zatem zrobić sobie późnopopołudniowy spacer po dnie oceanu. Niesamowite, jak dużo wody może zniknąć w ciągu paru godzin...

Spacer po dnie oceanu
Spacer po dnie oceanu. Park Narodowy Monte Leon
Dno Atlantyku. Park Narodowy Monte Leon

Podczas spaceru mogliśmy tropić rożne morskie żyjątka, podziwiać klify, stojąc u ich stóp oraz zobaczyć w całej okazałości Wyspę (Isla) Monte Leon, która wcześniej zwana była Wyspą Guano. Jej pierwotna nazwa wzięła się stąd, że przez jakiś czas zbierano tutaj odchody kormoranów, które służyły w rolnictwie jako nawóz. Dla nas, gdy staliśmy od strony nawietrznej, były one źródłem całkiem specyficznego smrodu... Zbieranie guano odbywało się tutaj na dużą skalę, a zaprzestano tego, gdy wynaleziono chemiczne nawozy. Fakt ten ucieszył na pewno kormorany, ponieważ na tym niewielkim skrawku ziemi znajduje się ogromna kolonia tych ptaków, które co roku budują gniazda ze swoich kup i roślin morskich. Stąd też wzięły się niezmierzone pokłady guano:)


Dno Atlantyku
Dno Atlantyku
Wyspa Guano. Wyspa Monte Leon podczas odpływu
Wyspa Monte Leon

Nieopodal, jakieś dwa kilometry dalej, można zobaczyć lwy morskie, które przesiadują u podnóża Góry (Monte) Leon, wpadającej prosto do Atlantyku. Loberie, miejsce gdzie są wilki morskie (tutaj nazywa się je wilkami) ogląda się z daleka, ale i tak z tej odległości można podziwiać ogromne cielska i potężne ryki tych zwierząt.

Aktualnie lwy morskie mają tutaj schronienie, ale wcześniej za czasów, kiedy nie było tu jeszcze parku, a działała prężnie Estancia Monte Leon, zwierzęta te były masowo zabijane przez ludzi dla tłuszczu i skór. Lwy morskie na brzegu są łatwym celem, dlatego ginęły tysiącami. W samym 1940 roku na terenie Estancii (jakieś 30-40 km wybrzeża) zostało zabitych około siedmiu tysięcy tych ssaków morskich. Można sobie wyobrazić skalę wybijania tego gatunku, tak licznie odwiedzającego wybrzeża Patagonii.

Monte Leon. Loberia
Ocean Atlantycki. Park Narodowy Monte Leon

Kolejnego dnia poszliśmy podziwiać punguinerę. Z kempingu trzeba przejść (lub przejechać - jak ktoś ma samochód) około cztery kilometry szutrówką, by dostać się do ścieżki, prowadzącej do kolonii pingwinów. Jest ona krótka, bo liczy tylko dwa kilometry. Na ścieżkę nie można wchodzić po godzinie 17.00. Powodem jest troska o bezpieczeństwo turystów, ponieważ nieopodal kręcą się pumy, które upodobały sobie to miejsce do życia. Nic dziwnego: na wybrzeżu mają zawsze suto zastawiony stół, składający się ze świeżych radośnie chyboczących się pingwinów. Tak, tak, żywot tych ptaków nie jest łatwy. Od strony lądu pożerane są przez pumy i lisy, od strony powietrza zagrożeniem są mewy, a od morza grożą im lwy morskie i inne niebezpieczeństwa, np. czerwony przypływ (spowodowany eksplozją populacyjną jednokomórkowych alg, zwanych bruzdnicami, których kumulacja w wodzie powoduje, że przybiera ona czerwonawo-rdzawy kolor; czasami algi te produkują toksyny, które groźne są dla morskich stworzeń i pośrednio również dla człowieka).

Nielot w Parku Narodowym Monte Leon

My znaleźliśmy się na ścieżce dość wcześnie, więc pumy były nam niegroźne. Gdy zbliżaliśmy się się do punktu widokowego, wzdłuż ścieżki można było zaobserwować gniazda (a raczej norki) pingwinów i je same, które zastygały czasem w pozycji "głową w górę", jakby medytowały lub szukały czegoś na niebie... a może w ten sposób marzą o lataniu? Pojedyncze sztuki można podziwiać z bliska, natomiast całą kolonię z punktu widokowego.

Nieloty, które przyszliśmy podglądać to pingwiny Magellana. Są stosunkowo nieduże: do 70 cm wzrostu i do 5 kg wagi. Ich długość życia to jakieś 15 lat. Jest jeszcze sporo inych gatunków, a wszystkie można znaleźć na półkuli południowej naszej planety. Zjawiliśmy się w pinguinerze w momencie, gdy młode zmieniły już swoje opierzenie (z szarego na czarno-białe) i rodzice przestali je bezustannie pilnować. Teraz dorosłe osobniki mogły już spokojnie plażować, a młode pod opieką kilku starszych uczyły się pływać, raz po raz wskakując i wyskakując z oceanu, goniąc się wzajemnie. Gdyby nie wyżej wspomniane niebezpieczeństwa, to całkiem beztroskie jest to życie pingwina.

Nielot z Parku Narodowego Monte Leon

Wieczorem wróciliśmy do namiotu. Zaczęło mocno wiać. Rano obudziliśmy się całkowicie zapyleni. Mimo namiotu pył niesiony silnymi podmuchami dostawał się do środka. O poranku nadal wiało. Co mieliśmy zrobić w parku, zrobiliśmy. Spakowaliśmy się zatem i ruszyliśmy pieszo parkową drogą do Ruta 3. Przez jakieś pięć kilometrów walczyliśmy z dmącym od przodu wiatrem, aż w końcu złapaliśmy busika-kampera z rodziną, która uratowała nas od hulającego żywiołu i podwiozła do trójki. Stamtąd łapaliśmy stopa, stojąc na ukos - bo prosto się nie dało - i po jakimś czasie się udało. Pojechaliśmy dalej na północ. Spod Comodoro Rivadivia skręciliśmy wgłąb kontynentu, by wrócić na Ruta 40. Dalej minęliśmy El Bolson i Sant Carlos de Bariloche (mówi się tutaj, że Hitler nie zginął w Europie, ale schronił się w tym mieście; pewne jest, że dużo hitlerowców znalazło schronienie w tym regionie, co do Hitlera... nie wiadomo... spotkaliśmy jednak Argentyńczyków, którzy wierzą, że  Fürher dożył tutaj spokojnie starości).
I dotarliśmy ostatecznie w okolice Sant Martin de Los Andes, gdzie rozbiliśmy się nad urokliwym jeziorem Villarino wśród zielonych Andów wypoczywając...
Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.