Zwiedziliśmy również Valdivię, bo nam ją strasznie polecano. Cóż, jak ktoś ma do wyboru Valdivię i Santiago, to gorąco polecamy tę pierwszą. Miasta w Chile nie powalają. Valdivia słynie z tego, że przez 300 dni w roku pada deszcz. Nam akurat udało się trafić na cudny, słoneczny dzień. W mieście tym jest zabytkowa cześć, która nie została zniszczona przez trzęsienie ziemi w latach 60´. Mogliśmy zatem podziwiać stuletnie :) domy, no… może czasem troszeczkę starsze. Cóż, ważne zabytki w Chile wyglądają tak, jak na zdjęciach poniżej i na Europejczykach raczej wrażenia nie zrobią.
Zabytkowy dom w Valdivii |
I kolejny… |
Dla porównania- nowoczesne osiedle |
Przyciągnął nas w Valdivii kolorowy targ ulokowany nad kanałem, mający stoiska rybne zaraz przy wodzie, w której na resztki czaiły się rożne morskie stwory. Niektóre były śmielsze, rozlegiwały się na betonowych schodach zaraz pod straganami i pasły sobie brzuszki resztkami.
Valdivia znana jest przede wszystkim z piwa robionego w lokalnych browarach. Nie omieszkaliśmy spróbować co nieco… całkiem OK, ale od kilku lat w Polsce mamy jednak lepszy wybór, no i ceny są konkurencyjne.
Poniżej akcent Mapuche - graffiti ilustrujące dążenia Indian do odzyskania ziemi.
Odzyskać, co nam skradziono. Araucarie nawet są... |
Po kilku dniach wyruszyliśmy na Chiloe. Trochę nam szkoda było opuszczać Panguipulli, bo Paulina nas strasznie rozpieszczała, za każdym razem, jak wracaliśmy z wypadów, czekała na nas pyszna obiado-kolacja z deserem. Mniam… Nic to, zrezygnowaliśmy z tego, by gonić przygodę i szukać owoców morza… na drogę dostaliśmy wyprawkę z jedzeniem, nawet marmolada z malinek nam się trafiła od sąsiadki. Pychota.
Ciekawostka: Chilijczycy, mimo że mają tyle oceanu i tak rozległą linię brzegową, jedzą bardzo mało ryb i owoców morza. Tylko “carne” i “carne”… baranki, kurczaki, świnki i krówki… i chleb… jak w Polsce. A ryby nie bardzo… A jak są, to drogie… Ale ponoć na Chiloe jest dużo morskich smakołyków i tanio. Zobaczymy…