Łuna czerwonego światła, para - buch, grzmot - huk, lawa - w ruch. Tak erupcją przywitał Mimy jeszcze w ciemności, przed świtem, wulkan Fuego (3763 m n.p.m). Oniemiałe, z otwartymi buziami, podziwiały spektakl nieokiełznanej energii natury. Zapomniały złapać za aparat, by ująć to niesamowite zjawisko, ale na szczęście spektakl Fuego nie zakończył się na tym jednym epizodzie. Podziwiając piękny wschód słońca ze szczytu wulkanu Acatenango (3976 m n.p.m) naprzeciwko buchającego Fuego, jeszcze kilka razy obserwowały i wsłuchiwały się w erupcje, wydalające z krateru kilkusetmetrowe kłęby popiołów. Za każdym razem malutkie Mimy nadziwić się nie mogły sile natury, której wibracje wybuchów echem odbijały się w ich brzuszkach. Takie tycie czuły się w obliczu potęgi eksplozji, których nic na świecie powstrzymać nie mogło. Mimy stały oczarowane... zaczarowane...
Wulkan Fuego o świcie
Mim, Jaime i pies
Wulkan Fuego, jego spektakl i widownia
Stary krater wulkanu Acatenango
Pierwsza erupcja najbardziej wbiła się w mimową pamięć. Poświata ognistego światła, huk i tryskająca z krateru czerwieniąca się lawa opadała na zbocza zaznaczając swym blaskiem idealny kształt wulkanu. I zaraz po tym rozprzestrzeniający się nad sylwetką Fuego dym i popioły poerupcyjne. By to zobaczyć dość długo Mimy czekały w mieście Antigua na odpowiedni moment. Pogoda nie sprzyjała wejściu na Acatenango. Jednak udało się Mimom wstrzelić w odpowiednią lukę klimatyczną i najprawdopodobniej był to ostatni moment przed porą deszczową. Wtedy wulkany gwatemalskie są mniej przystępne, a widoków skąpią wszędobylskie chmury. Tym bardziej Mimy szczęśliwe były ze swojej nocnej wspinaczki. Tego dnia były pierwsze na szczycie (wejście na Acatnenango jest znaną atrakcją turystyczną i często sporo ludzi zdobywa ten wulkan), a do tego Fuego przywitał ich huczną i karmazynową erupcją, którą potęgował mrok nocy. Ich lokalny przewodnik stwierdził: "Macie szczęście, bo od kilku dni Fuego jest bardziej aktywny i do tego wam pogoda sprzyja. Sezon się kończy."
Wulkan Fuego
Mimy na wulkanie
Widok na Wulkan Fuego z Acatenango
Krajobraz Acatenango
Mimy wybrały się z przewodnikiem, bo szły na wulkan w nocy. Początkowo planowały rozbić namiot w pobliżu szczytu, ale pomysł odrzuciły z uwagi na zapowiedź obfitego popołudniowego deszczu. Acatenango jest wysoki przez co i zimny. Gdyby Mimów tyłki przemokły po drodze, na górze byłoby im źle. Deszcz faktycznie wystąpił. Noc za to zrobiła się pogodna, a przewodnik zastąpił wadliwy GPS.
Mimy nie chciały płacić agencji, wiec osobiście wybrały się do wioski La Soledad położonej u stop wulkanu w poszukiwaniu Jaime. Jaime ma doświadczenie i jest fajnym kompanem podczas wspinaczki i lepiej jest dać zarobić jemu niż jakimś tam pośrednikom. Poza tym wie, jak ominąć opłatę za wejście na Acatenango i daje u siebie przenocować, co poważnie zbija koszty wyprawy. Jego telefon komórkowy to +50253084581, gdyby ktoś potrzebował...
★★★
Kręcąc się po rejonie górskiej części Gwatemali nie da się nie zauważyć, że usiana jest ona wulkanami. W ramach rozgrzewki przed Acatenango weszliśmy na jeden górujący nad jeziorem Atitlan, co się nazywa San Pedro (3020 m n.p.m.).
I zrobiliśmy to nielegalnie, za darmo, boczną ścieżką, bo za wejście z turysty zdzierają po 100 quetzali za łebka czyli ponad 50 złotówek. Nawet nas strażnik przydybał, ale żeśmy skutecznie udawali, że tylko polską mową władamy, żeśmy niezbyt bystrzy i nie rozumiemy ani rysunków ani mowy gestów, ani nawet, co oznacza liczba 200 jaką nam napisał na własnym smartfonie...
Wulkan San Pedro jest nieaktywny, stary i zarośnięty, ale malowniczy i nadal przypomina o drzemiącej w trzewiach ziemi sile. Przypomniał nam jeszcze o jednym, że jak to z większością ognistych stożków ziemi bywa, wspinając się na nie nie ma dużo odpoczynku... cały czas trzeba posuwać się w górę. Mało jest wypłaszczeń, na których można złapać oddech. Taka to cena za postawienie stopy na szczycie, tudzież na krawędzi krateru i poczucie jego niespokojnej energii. Tak, tak... spotkaliśmy ludzi, którzy twierdzą, że po odwiedzeniu wulkanu są bardziej naenergetyzowani. Hmm, coś w tym chyba jest, wulkan daje "kopa", ale prawdopodobnie jak każdy górski szczyt... a może więcej?
Widok z krateru wulkanu San Pedro
Jezioro Atitlan ooczone jest wulkanami
Wulkan San Pedro nad Jeziorem Atitlan
Mieszkanka Atitlanu
★★★
Widzieć erupcje to jedno. Zaglądnąć do dymiącego siarką i pomrukującego krateru wulkanu to inna sprawa...
W Nikaragui Mimy wspięły się w pocie czoła na niewysoki Telica, ktory mierzy tylko 1060 m n.p.m. W upalny dzień w Ameryce Centralnej każdy krok w górę jest sporym wysiłkiem. Mimy przegrzały się mocno i mimo regularnego uzupełniania płynów były bliskie odwodnienia. Na górze czekała je nagroda.
Wulkan Telica jest niby malutki, ale tylko wzwyż, bo jego aktywny, dymiący krater ma około 800 metrów średnicy! Prawdziwa piekielna gardziel ziejąca gryzącym, siarczanym dymem. I jak to w Latynoameryce, standardy bezpieczeństwa są co nieco inne niż w Europie, więc nie ma żadnych barierek odgradzających od ziejącego krateru i swobodnie można podejść do samiutkiej krawędzi, a nawet przy odrobinie nieuwagi z niej spaść. No cóż, brak ograniczeń, większa radocha! Zatem Mimy ostrożnie zbliżały się do otworu wulkanu, zaglądając do środka i próbując dostrzec lawę. Za dnia i przy silnie dymiącym kraterze niewiele da się zobaczyć, można jednak nawdychać się siarki i innych toksycznych wyziewów, czego nikomu nie można polecić, można także posłuchać permanentnie przewalającej się magmy i pomruku z paszczy piekieł - jak czasami określają wulkany lokalni mieszkańcy Nikaragui.
Mim zaglada do gardzieli Wulkanu Telica
Dymiący krater Wulkanu Telica
Wulkan Telica
Wulkan telica
Mimy wymyśliły sobie spać u podnóża krateru, gdzie jest wyznaczone miejsce na kemping. Po pięknym nikaraguańskim zachodzie słońca rozbiły swego Naturka, po czym wróciły do krawędzi mruczącego i syczącego monstrum. Pod wspaniale rozgwieżdżonym niebem, zasłaniając usta i nosy, zaglądnęły do środka i tak! Dojrzały migoczącą lawę wśród kłębów dymu. Gdy wyziewy stawały się mniej gęste można było wyraźniej dojrzeć pulsującą ogniem magmę, przewalającą się niczym żywy organizm. Mimy stały zafascynowane spektaklem. Czując ciepły powiew wulkanu miały wrażenie, że zaglądają w pysk powstającego z otchłani i ziejącego ogniem Balroga. Zaglądając tak w jego wnętrze, nagle usłyszały huk i dźwięk przemieszczających się głazów. Mimy natychmiast poczuły przypływ adrenaliny i jak oparzone odskoczyły od krawędzi, oddalając się od niej w pośpiechu. Spodziewały się lecących w ich kierunku wyprysków kamieni, jednak szczęśliwie, było to jedynie małe osuwisko w środku krateru. Uff... Mimy nieśmiało i ostrożnie wróciły z powrotem, chwil kilka jeszcze pokukały sobie w jego wnętrze i grzecznie wróciły do namiotu, gdzie mogły odetchnąć świeżym powietrzem.
Nie można zaprzeczyć. Wulkany to objaw i świadectwo potężnej energii tkwiącej w trzewiach ziemi. Wulkany aktywne to spektakl natury, który uruchamia wyobraźnię, pozostawiając niezapomniane doznania. Mimy spędziły spokojną noc na Telice. Zdarza się ponoć, że wulkan lubi wyrzucić z siebie trochę kamieni. Jednakże w pobliskim mieście Leon nie było żadnych ostrzeżeń o zwiększonej aktywności tego wulkanu.
O poranku Mimy radosne i naenergatyzowane pożegnały Telice i schodząc obiecały sobie, że to nie ostatni wulkan, jaki odwiedzają...