Un caballo (czyt. un kabajo) po hiszpańsku znaczy koń.
Na Kubie woźnicy powozów konnych, jak również jeźdźcy, używają słowa caballo jako zawołanie, które ma przyspieszyć lub doprowadzić do porządku konia. Pokrzykują te słowo z charakterystycznym akcentem, raz po raz, maksymalnie wyciągając samogłoski...
...Cabaaallooo!...
...Cabaaallooo!...
W drodze powrotnej z Muzeum Cukru (czyli tego, co zostało po fabryce cukru prosperującej w złotych czasach kubańskich plantacji trzciny), usytuowanego w Valle de Los Ingenios nieopodal Trynidadu, zostaliśmy podwiezieni do głównej drogi przez popularny wśród Kubańczyków transport el coche (czyt. el kocze). Jest to prosty wóz-taxi ciągnięty przez konia.
Nasz woźnica wdał się z nami w rozmowę, zadając pytanie-standard, które często pada na Kubie, by rozpocząć pogawędkę:
- Skąd jesteście?
- Z Polski - odpowiadamy.
- Aaa... z Polski. Mój wuj tam jeździł na wymianę - mówi woźnica.
Domyślamy się, że chodzi o wymianę studencka. Język hiszpański naszego rozmówcy, jak i wielu jego rodaków, jest niewyraźny i bełkotliwy.
- My tutaj na Kubie - ciągnie dalej - wszyscy jesteśmy fideliści... Cabaaallooo!!!...- nagle krzyczy przeciągle nasz taksówkarz, strzelając z bicza, by ponaglić konia - i zawsze fidelistami będziemy - dokończył.
Wszędzie na Kubie można zobaczyć socjalistyczne slogany, a także różnorakie teksty wyrażające pozytywny stosunek do permanentnej rewolucji. Zwykle są one malowane na murach, układane na ziemi z bielonych kamieni itd. Soy Fidel! - Jestem Fidel, jest jednym z bardziej popularnych napisów. Oprócz solidarności z Fidelem Castro oznacza także "Jestem wierny" (fidel - wierny), w domyśle - wierny idei rewolucji i Fidelowi, który ową rewolucję rozpętał. Tego typu przekazy są wszechobecne w przestrzeni kulturowej Kubańczyków.
- No tak - mówimy - ale teraz po śmierci Fidela jest jego brat, Raul.
- Tak, tak jest teraz Raul - rzuca woźnica - ale my nigdy nie będziemy raulistami, pozostaniemy fidelistami. Nawet teraz, gdy już nie ma oficjalnej żałoby, my nadal nie tańczymy, nie słuchamy muzyki. Cały czas opłakujemy naszego El Comandante. Fidel to jest... był... inteligentny człowiek - kontynuuje Kubańczyk - zapowiedział, że umrze po dziewięćdziesiątce i mając lat dziewięćdziesiąt odszedł... Cabaaallooo!!!... Był super inteligentny... gdy działo się coś w jakimś regionie, od razu przyjeżdżał i rozwiązywał problemy. Mówił trzeba zrobić to i to. I tak robiono! Gdy były huragany i inne klęski, bez zwłoki zjawiał się, pomagał, organizował... Cabaaallooo!!!... - słychać świst bata - to bardzo inteligentny był człowiek.
- Czy uważasz, że coś się teraz zmieni? - pytamy.
- Nie. Kuba pozostanie zawsze fidelista.
Rozmowa zamiera. Nie kontynuujemy, bo trudno nam zrozumieć wszystko, co nasz rozmówca mówi. A on sam chyba nie miał już nic więcej do powiedzenia. Milczenie przerywało tylko co jakiś czas: Cabaaallooo!, po którym nasze taxi nieznacznie przyspieszało.
U celu chcieliśmy woźnicy zapłacić za podwózkę. Ale nic od nas nie chciał wziąć; zapewne dlatego, że kiedy wcześniej, w drodze do Muzeum, podczas której zdarzyło się, że cześć drogi jechaliśmy również z tym człowiekiem - dostał od nas pieniądze. I zapewne troszkę więcej niż trzeba. A wówczas było też więcej pasażerów jadących w tym, co i my kierunku. No i teraz nic więcej od nas nie chciał; a przecież mógł na nas sobie zarobić. Miło nas to zaskoczyło! Pożegnaliśmy się i poszliśmy własną drogą...
...Cabaaallooo!...
Kuba, kraj kontrastów, w którym jedni chcą od ciebie wyciągnąć niebotyczne pieniądze za kilkukilometrowy transport albo za kiść bananów, tłumacząc, że każdy turysta jest milionerem, i kraj, w którym Mim, podchodząc do okienka sklepowego z zamiarem zakupu czterech bułek, otrzymuje je za darmo. A może Mim dostał je, bo były państwowe (niczyje)...?
...Cabaaallooo!!!...
Tu miejski taksówkarz, dowiadując się skąd jesteś i nagle przechodzi na płynny polski.
Inny zaś, zniszczony alkoholem mężczyzna twierdzi, że jest doktorem medycyny, któremu wraz z innym naukowcem przyznano Nobla. Jednakże, kiedy wypowiedział głośno swoje antysystemowe myśli, spędził za kratami ponad dwa lata, jako więzień polityczny. No i stracił wszystko, co posiadał w życiu, włącznie ze splendorem, płynącym z nagrody Nobla. Żadna pomoc jego współlaureata żyjącego i pracującego w USA, nie może do niego przez kubański system dotrzeć. Jedyne co mu pozostaje to wspomnienie polskiej miłości o enigmatycznym i jakże słowiańsko brzmiącym imieniu Katy. Dzień, w którym Mimy spotkały domniemanego naukowca-noblowca, miał być rocznicą jego wyjścia z więzienia. Oczywiście uczcił ją sobie (bo z reguły to przecież on nie pije - sic!) i dlatego zionęło od niego rumem... w samo południe (w odpowiednim czasie sprawdzimy tę nie do końca klejącą się opowieść..!).
Tu praktycznie każdy ma dla ciebie jakąś wzruszającą historię, u finału której często jest nadzieja otrzymania una propina - napiwku.
To oczywiście generalizacja. Bo bywają i tacy, którzy chcą po prostu sobie pogawędzić i dowiedzieć się czegoś nowego. Są ciekawi i gościnnie wołają "Bienvenidos en Cuba" (Witamy na Kubie!). Pamiętać należy, że często sama rozmowa, to dla niektórych Kubańczyków jest bardzo dużo. Turysta ich oknem na świat.
Ci, którzy czyhają na "miliony dolarów", zawartych w turystycznych portfelach, stosują wyszukane techniki psycho-komunikacyjne i marketingowe. Zatem, jeżeli wyczuje się, że rozmówca zaczyna, nawet lekko, schodzić na temat biedy i potrzeb Kubańczyków, wtedy trzeba być czujnym i działać według własnego uznania.
Nasz medyk "więzień polityczny" niewiele od nas uzyskał wsparcia materialnego, gdyż nie był przekonywujący. Na obiad wystarczyło, lecz już jego sprawa czy spożył go w procentach czy proteinach...
...Cabaaallooo!!!...
Kto pamięta komunę, będzie wiedział, że obsługa klienta często zależy od widzimisię, czyli ochoty i humoru sprzedawczyni i że czasem szepnięcie słowa do odpowiedniego ucha powoduje, że niemożliwe staje się możliwe.
Zdarzyło się raz, że po długim oczekiwaniu w kolejce do okienka Mimy nie mogły zrobić rezerwacji miejsca w autobusie - bo nie można i już. Chwilę później inny pracownik firmy przewozowej znajdujący się nieopodal zapytany o to samo, a więc o możliwość dokonania rezerwacji, uważał, że jak najbardziej jest to możliwe. Tenże pan MOŻNA, po namyśle zwraca się do jednego z Mimów: "Poczekaj chwile" i nagle podchodzi do okienka z pracownikiem NIE MOŻNA i mówi do niego: "Załatw im to, przecież niewiele cię to czasu kosztuje". I trwało - kosztowało jedną minutę.
Jeśli ktoś pamięta komunę, to przyjeżdżając tu na Kubę z rzewnością przypomni sobie ważne matrony-ekspedientki i ponurych ekspedientów, którzy z łaską obsługują petenta, obdarowując go na koniec obojętnym spojrzeniem. Całe szczęście, że już po pracy Kubańczycy okazują się być mili i uśmiechnięci. Im mniej turystów, tym bardziej szczere relacje.
...Cabaaallooo!!!...
Kuba nieznacznie przyspiesza. Jedni mówią, że nic się nie zmieni, inni, że jest kwestią lat by było coraz lepiej. Optymistów znaleźliśmy jednak niewielu...
...Cabaaallooo!!!...
Kraj, gdzie większość mieszkańców szczerze wierzy (sic!) w Rewolucję i Fidela i dumna jest z pokonania imperialistycznych Stanów Zjednoczonych w Zatoce Świń.
Kraj, gdzie ludzie boją się mówić, co myślą naprawdę, bo nieodpowiednie osoby mogą to usłyszeć. Z tego, co wiemy donosicielstwo bywa nagradzanie przez właściwe organy, a Kubańczycy mówią, że co piąty z nich pracuje dla rządu!
Kraj, gdzie indywidualną wolność uciskają okowy idei. Idei, w ramy której nie da się wcisnąć wszystkich mieszkańców wyspy, gdyż zawsze trafiają się tacy, którzy myślą i chcą inaczej. Dlaczego nie mają siły się buntować? Przez permanentną nieufność do siebie nawzajem?
Turystów nie muszą się bać, u turystów szukają zrozumienia. Kubańczykom przelotne spotkanie i pogawędka z ludźmi z "zewnątrz" jak np. z Mimami, daje okazję na uwolnienie swojej ciekawości. Tak było z milą Kubanką o imieniu Jenny, napotkaną w autobusie w drodze z Ciego de Avila do Camaguey. Jenny łapczywie wypytywała o nasze doświadczenia podróżnicze. Gdy poruszała tematy nie do końca zgodne z ideą i nie chciała' by inni słyszeli o czym rozmawiamy, przechodziła na język angielski; jej lingwistyczny wybieg częściowo eliminował nadstawiane ku konwersacji niepowołane uszy. Nie jesteśmy wielkimi piewcami indywidualizmu, tylko przeciwnikami wrzucania wszystkich jak leci, w ograniczającą swobodę jednakość.
...Cabaaallooo!!!...
Kraj, w którym zawsze dla potrzebującego i słabszego jest wyciągnięta dłoń z oferowaną pomocą. Gdzie uścisk i klepnięcie po ramieniu zawsze kwitowane jest szerokim uśmiechem. Gdzie podróżnik znajdując się na mniej uczęszczanych przez turystów szlakach, zawsze znajdzie opiekę i pomoc.
Mimom kilkakrotnie zdarzyło się, że byli prowadzeni wręcz "za rączkę" wśród pozornej chaotyczności i niezorganizowania kubańskiego transportu. Kiedy już ktoś oferował pomoc, zawsze była ona udzielana w pełni możliwości i bez interesowności.
To tu przysłowie: "Kto pyta, nie błądzi" ma swój mocny grunt w rzeczywistości.
...Cabaaallooo!!!...
Gdzie rumem podlana spontaniczność Kubańczyków pcha ich w przelotne rozmowy i chęć socjalizowania się z każdym.
Mimy po wspólnej wymianie kilku łyków witaminy R (czyt. - rum) z napotkanym przechodniem, dowiadują się od niego, że: "My Kubańczycy jesteśmy spontaniczni, otwarci i socjalni... jesteśmy socjalistyczni! Inni, turyści zawsze trzymają dystans....my jednak jesteśmy socjalni. Mogę wyjechać w świat, zobaczyć jak jest, ale zawsze będę chciał tu wrócić i tu umrzeć, bo tu mi dobrze. To moje miejsce."
...Cabaaallooo!!!...
Wśród wszechobecnej propagandy, która dodatkowo wzmacnia geograficzny izolacjonizm Kuby, inna granica powoli się przesuwa... Od niedawna Kubańczycy mają WiFi i tym samym szerszy dostęp do Internetu, który oczywiście jest drogi. Okowy ich ograniczające nie są już wstanie zatrzymać przepływu obrazów, myśli, stylów życia. W każdym mieście w punktach dostępu do WiFi, zbierają się duże grupy ludzi, które odprawiają swój codzienny rytuał, dostępu do innej rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak zgromadzenie wspólnie plotkujących ludzi, jednakże po chwili zaobserwować można, że każdy wpatruje się w rozświetlony ekran swojego urządzenia.
...Cabaaallooo!!!...
I tak Kuba, ten wehikuł czasu... nieznacznie przyspiesza...
Podróż Mimów można śledzić na mapie
Na Kubie woźnicy powozów konnych, jak również jeźdźcy, używają słowa caballo jako zawołanie, które ma przyspieszyć lub doprowadzić do porządku konia. Pokrzykują te słowo z charakterystycznym akcentem, raz po raz, maksymalnie wyciągając samogłoski...
...Cabaaallooo!...
Ernesto Rafael Guevara de la Sern |
...Cabaaallooo!...
W drodze powrotnej z Muzeum Cukru (czyli tego, co zostało po fabryce cukru prosperującej w złotych czasach kubańskich plantacji trzciny), usytuowanego w Valle de Los Ingenios nieopodal Trynidadu, zostaliśmy podwiezieni do głównej drogi przez popularny wśród Kubańczyków transport el coche (czyt. el kocze). Jest to prosty wóz-taxi ciągnięty przez konia.
Nasz woźnica wdał się z nami w rozmowę, zadając pytanie-standard, które często pada na Kubie, by rozpocząć pogawędkę:
- Skąd jesteście?
- Z Polski - odpowiadamy.
- Aaa... z Polski. Mój wuj tam jeździł na wymianę - mówi woźnica.
Domyślamy się, że chodzi o wymianę studencka. Język hiszpański naszego rozmówcy, jak i wielu jego rodaków, jest niewyraźny i bełkotliwy.
- My tutaj na Kubie - ciągnie dalej - wszyscy jesteśmy fideliści... Cabaaallooo!!!...- nagle krzyczy przeciągle nasz taksówkarz, strzelając z bicza, by ponaglić konia - i zawsze fidelistami będziemy - dokończył.
Wszędzie na Kubie można zobaczyć socjalistyczne slogany, a także różnorakie teksty wyrażające pozytywny stosunek do permanentnej rewolucji. Zwykle są one malowane na murach, układane na ziemi z bielonych kamieni itd. Soy Fidel! - Jestem Fidel, jest jednym z bardziej popularnych napisów. Oprócz solidarności z Fidelem Castro oznacza także "Jestem wierny" (fidel - wierny), w domyśle - wierny idei rewolucji i Fidelowi, który ową rewolucję rozpętał. Tego typu przekazy są wszechobecne w przestrzeni kulturowej Kubańczyków.
- No tak - mówimy - ale teraz po śmierci Fidela jest jego brat, Raul.
- Tak, tak jest teraz Raul - rzuca woźnica - ale my nigdy nie będziemy raulistami, pozostaniemy fidelistami. Nawet teraz, gdy już nie ma oficjalnej żałoby, my nadal nie tańczymy, nie słuchamy muzyki. Cały czas opłakujemy naszego El Comandante. Fidel to jest... był... inteligentny człowiek - kontynuuje Kubańczyk - zapowiedział, że umrze po dziewięćdziesiątce i mając lat dziewięćdziesiąt odszedł... Cabaaallooo!!!... Był super inteligentny... gdy działo się coś w jakimś regionie, od razu przyjeżdżał i rozwiązywał problemy. Mówił trzeba zrobić to i to. I tak robiono! Gdy były huragany i inne klęski, bez zwłoki zjawiał się, pomagał, organizował... Cabaaallooo!!!... - słychać świst bata - to bardzo inteligentny był człowiek.
- Czy uważasz, że coś się teraz zmieni? - pytamy.
- Nie. Kuba pozostanie zawsze fidelista.
Rozmowa zamiera. Nie kontynuujemy, bo trudno nam zrozumieć wszystko, co nasz rozmówca mówi. A on sam chyba nie miał już nic więcej do powiedzenia. Milczenie przerywało tylko co jakiś czas: Cabaaallooo!, po którym nasze taxi nieznacznie przyspieszało.
U celu chcieliśmy woźnicy zapłacić za podwózkę. Ale nic od nas nie chciał wziąć; zapewne dlatego, że kiedy wcześniej, w drodze do Muzeum, podczas której zdarzyło się, że cześć drogi jechaliśmy również z tym człowiekiem - dostał od nas pieniądze. I zapewne troszkę więcej niż trzeba. A wówczas było też więcej pasażerów jadących w tym, co i my kierunku. No i teraz nic więcej od nas nie chciał; a przecież mógł na nas sobie zarobić. Miło nas to zaskoczyło! Pożegnaliśmy się i poszliśmy własną drogą...
Kuba, kraj kontrastów, w którym jedni chcą od ciebie wyciągnąć niebotyczne pieniądze za kilkukilometrowy transport albo za kiść bananów, tłumacząc, że każdy turysta jest milionerem, i kraj, w którym Mim, podchodząc do okienka sklepowego z zamiarem zakupu czterech bułek, otrzymuje je za darmo. A może Mim dostał je, bo były państwowe (niczyje)...?
...Cabaaallooo!!!...
Tu miejski taksówkarz, dowiadując się skąd jesteś i nagle przechodzi na płynny polski.
Inny zaś, zniszczony alkoholem mężczyzna twierdzi, że jest doktorem medycyny, któremu wraz z innym naukowcem przyznano Nobla. Jednakże, kiedy wypowiedział głośno swoje antysystemowe myśli, spędził za kratami ponad dwa lata, jako więzień polityczny. No i stracił wszystko, co posiadał w życiu, włącznie ze splendorem, płynącym z nagrody Nobla. Żadna pomoc jego współlaureata żyjącego i pracującego w USA, nie może do niego przez kubański system dotrzeć. Jedyne co mu pozostaje to wspomnienie polskiej miłości o enigmatycznym i jakże słowiańsko brzmiącym imieniu Katy. Dzień, w którym Mimy spotkały domniemanego naukowca-noblowca, miał być rocznicą jego wyjścia z więzienia. Oczywiście uczcił ją sobie (bo z reguły to przecież on nie pije - sic!) i dlatego zionęło od niego rumem... w samo południe (w odpowiednim czasie sprawdzimy tę nie do końca klejącą się opowieść..!).
Tu praktycznie każdy ma dla ciebie jakąś wzruszającą historię, u finału której często jest nadzieja otrzymania una propina - napiwku.
To oczywiście generalizacja. Bo bywają i tacy, którzy chcą po prostu sobie pogawędzić i dowiedzieć się czegoś nowego. Są ciekawi i gościnnie wołają "Bienvenidos en Cuba" (Witamy na Kubie!). Pamiętać należy, że często sama rozmowa, to dla niektórych Kubańczyków jest bardzo dużo. Turysta ich oknem na świat.
Ci, którzy czyhają na "miliony dolarów", zawartych w turystycznych portfelach, stosują wyszukane techniki psycho-komunikacyjne i marketingowe. Zatem, jeżeli wyczuje się, że rozmówca zaczyna, nawet lekko, schodzić na temat biedy i potrzeb Kubańczyków, wtedy trzeba być czujnym i działać według własnego uznania.
Nasz medyk "więzień polityczny" niewiele od nas uzyskał wsparcia materialnego, gdyż nie był przekonywujący. Na obiad wystarczyło, lecz już jego sprawa czy spożył go w procentach czy proteinach...
...Cabaaallooo!!!...
Kto pamięta komunę, będzie wiedział, że obsługa klienta często zależy od widzimisię, czyli ochoty i humoru sprzedawczyni i że czasem szepnięcie słowa do odpowiedniego ucha powoduje, że niemożliwe staje się możliwe.
Zdarzyło się raz, że po długim oczekiwaniu w kolejce do okienka Mimy nie mogły zrobić rezerwacji miejsca w autobusie - bo nie można i już. Chwilę później inny pracownik firmy przewozowej znajdujący się nieopodal zapytany o to samo, a więc o możliwość dokonania rezerwacji, uważał, że jak najbardziej jest to możliwe. Tenże pan MOŻNA, po namyśle zwraca się do jednego z Mimów: "Poczekaj chwile" i nagle podchodzi do okienka z pracownikiem NIE MOŻNA i mówi do niego: "Załatw im to, przecież niewiele cię to czasu kosztuje". I trwało - kosztowało jedną minutę.
Jeśli ktoś pamięta komunę, to przyjeżdżając tu na Kubę z rzewnością przypomni sobie ważne matrony-ekspedientki i ponurych ekspedientów, którzy z łaską obsługują petenta, obdarowując go na koniec obojętnym spojrzeniem. Całe szczęście, że już po pracy Kubańczycy okazują się być mili i uśmiechnięci. Im mniej turystów, tym bardziej szczere relacje.
...Cabaaallooo!!!...
Kuba nieznacznie przyspiesza. Jedni mówią, że nic się nie zmieni, inni, że jest kwestią lat by było coraz lepiej. Optymistów znaleźliśmy jednak niewielu...
Wygląda znajomo... |
Kraj, gdzie większość mieszkańców szczerze wierzy (sic!) w Rewolucję i Fidela i dumna jest z pokonania imperialistycznych Stanów Zjednoczonych w Zatoce Świń.
Kraj, gdzie ludzie boją się mówić, co myślą naprawdę, bo nieodpowiednie osoby mogą to usłyszeć. Z tego, co wiemy donosicielstwo bywa nagradzanie przez właściwe organy, a Kubańczycy mówią, że co piąty z nich pracuje dla rządu!
Kraj, gdzie indywidualną wolność uciskają okowy idei. Idei, w ramy której nie da się wcisnąć wszystkich mieszkańców wyspy, gdyż zawsze trafiają się tacy, którzy myślą i chcą inaczej. Dlaczego nie mają siły się buntować? Przez permanentną nieufność do siebie nawzajem?
Turystów nie muszą się bać, u turystów szukają zrozumienia. Kubańczykom przelotne spotkanie i pogawędka z ludźmi z "zewnątrz" jak np. z Mimami, daje okazję na uwolnienie swojej ciekawości. Tak było z milą Kubanką o imieniu Jenny, napotkaną w autobusie w drodze z Ciego de Avila do Camaguey. Jenny łapczywie wypytywała o nasze doświadczenia podróżnicze. Gdy poruszała tematy nie do końca zgodne z ideą i nie chciała' by inni słyszeli o czym rozmawiamy, przechodziła na język angielski; jej lingwistyczny wybieg częściowo eliminował nadstawiane ku konwersacji niepowołane uszy. Nie jesteśmy wielkimi piewcami indywidualizmu, tylko przeciwnikami wrzucania wszystkich jak leci, w ograniczającą swobodę jednakość.
...Cabaaallooo!!!...
Kraj, w którym zawsze dla potrzebującego i słabszego jest wyciągnięta dłoń z oferowaną pomocą. Gdzie uścisk i klepnięcie po ramieniu zawsze kwitowane jest szerokim uśmiechem. Gdzie podróżnik znajdując się na mniej uczęszczanych przez turystów szlakach, zawsze znajdzie opiekę i pomoc.
Mimom kilkakrotnie zdarzyło się, że byli prowadzeni wręcz "za rączkę" wśród pozornej chaotyczności i niezorganizowania kubańskiego transportu. Kiedy już ktoś oferował pomoc, zawsze była ona udzielana w pełni możliwości i bez interesowności.
To tu przysłowie: "Kto pyta, nie błądzi" ma swój mocny grunt w rzeczywistości.
...Cabaaallooo!!!...
Gdzie rumem podlana spontaniczność Kubańczyków pcha ich w przelotne rozmowy i chęć socjalizowania się z każdym.
Mimy po wspólnej wymianie kilku łyków witaminy R (czyt. - rum) z napotkanym przechodniem, dowiadują się od niego, że: "My Kubańczycy jesteśmy spontaniczni, otwarci i socjalni... jesteśmy socjalistyczni! Inni, turyści zawsze trzymają dystans....my jednak jesteśmy socjalni. Mogę wyjechać w świat, zobaczyć jak jest, ale zawsze będę chciał tu wrócić i tu umrzeć, bo tu mi dobrze. To moje miejsce."
...Cabaaallooo!!!...
Wśród wszechobecnej propagandy, która dodatkowo wzmacnia geograficzny izolacjonizm Kuby, inna granica powoli się przesuwa... Od niedawna Kubańczycy mają WiFi i tym samym szerszy dostęp do Internetu, który oczywiście jest drogi. Okowy ich ograniczające nie są już wstanie zatrzymać przepływu obrazów, myśli, stylów życia. W każdym mieście w punktach dostępu do WiFi, zbierają się duże grupy ludzi, które odprawiają swój codzienny rytuał, dostępu do innej rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak zgromadzenie wspólnie plotkujących ludzi, jednakże po chwili zaobserwować można, że każdy wpatruje się w rozświetlony ekran swojego urządzenia.
...Cabaaallooo!!!...
I tak Kuba, ten wehikuł czasu... nieznacznie przyspiesza...
Podróż Mimów można śledzić na mapie
Sklep na kartki w Trynidadzie |
W takim sklepie nie ma wielu produktów |
Te co są, są bardzo tanie |
Wyposażenie jest niemal muzealne... |