środa, 1 kwietnia 2015

Tam, gdzie Andy zakrecają. MiMy na końcu świata

W dniu świętego Walentego roku Pańskiego 2015, Mimy przeprawiły się przez Cieśninę Magellana i wylądowały na Ziemi Ognistej (Tierra del Fuego) zwanej dalej końcem świata...

Jak już zostało wspomniane, wyspa zawdzięcza swe cieplno - świetlane miano ogniskom palonym przez lud autochtoniczny w takich ilościach, że aż Hiszpanie musieli ten fakt oddać w jej nazwie. W rzeczywistości na Ziemi Ognistej nie jest ani ciepło, a światło może i jest długo, ale tylko w lecie, zaś cień ognisk pozostał chyba tylko w asado rozpalanych z miłością przez Argentyńczyków.

Wyspa powitała Mimów w Porvenir deszczem (bo Mimy z Punta Arenas przemieściły się do tegoż miejsca promem). A że Mimy popełniły błąd i nie łapały stopa będąc jeszcze na promie, wszystkie samochody zdążyły uciec, zanim Mimy odzyskały bagaże z przechowalni. W końcu jednak udało im się dotrzeć do granicy (trzeba wiedzieć, że Tierra del Fuego jest zarówno chilijska, jak i argentyńska) i tam, już w Argentynie, pogoda była wyraźnie Mimom bardziej sprzyjająca.

Celem następnym, osiągniętym przez Mimy, była Ushuaia, uważana za najbardziej wysunięte na południe miasto świata. Po prawdzie istnieje jeszcze niejakie Puerto Williams w Chile, umiejscowione tuż-tuż Przylądka Horn, ale mówi się, że Chilijczycy pozazdrościli Argentyńczykom powyższego miana i stąd Puerto Williams w ogóle istnieje, jako miasto. Poza tym jest nieporównywalnie mniejsze od Ushuaii. Właściwie, to wielkość Ushuaii zaskoczyła trochę Mimów: spodziewali się jakiejś zabitej dechami dziury na końcu świata, co najwyżej trochę turystycznej. A tu prężnie rozwijające się miasto, do którego emigrują Argentyńczycy z innych regionów, bo w Ushuaii nie dość, że praca jest, to jeszcze dobrze się zarabia. Ushuaia to najdroższe miasto w Argentynie! W każdym razie, według Mimów, całkiem ładne i warte odwiedzenia... Hmm... Pogoda mogłaby być jednak trochę lepsza...

Ushuaia
Ushuaia
Ushuaia

Mimy postanowiły zbojkotować Park Narodowy Ziemi Ognistej, bo cena wstępu dla obcokrajowców wydawała im się zbyt wygórowana. Natomiast istnieje sporo darmowych ścieżek tuż nad Ushuaia i tam się właśnie Mimy wybrały. Niestety, pierwszy nocleg okazał się niezbyt przyjemny. Lało jak z cebra przez całą noc. Natomiast rano, gdy Mimy wystawiły nosy z namiotu, dookoła leżał śnieg. Śnieg szybko stopniał i zamienił ścieżki w błotniste potoki i Mimy po długim suszeniu namiotu się poddały i wróciły do Ushuaii. Tam odbywał się właśnie karnawał. Wszystko było przez kilka dni pozamykane, Argentyńczycy  świętowali, tj. pili, tańczyli i robili asado.

Karnawał w Ushuaii
Karnawał w Ushuaii

Po niepowodzeniu z górami, postanowiły Mimy przejść się wybrzeżem. I to był strzał w dziesiątkę! Spacer z Playa Larga do Estancii Tunel był bardzo miły i Mimy stwierdziły, że skoro jest tak fajowsko, to przejdą jeszcze te 20 czy 25 km, aż do Puerto Almanza. Ale uszły może jakieś 3km i pojawiła się przeszkoda. Rzeka. Rzeka, która po nocy deszczowej nieco wezbrała i obawiały się Mimy przez nią przejść, gdyż nie widziały dna, a nurt był całkiem wartki. Istniała jeszcze kładka, ale spojrzawszy na nią jeden z Mimów skapitulował. Kładka była kłodą przerzuconą nad wąskim kanionem parę metrów (5 - 6m) nad rwącą burą wodą. Co prawda znajdowały się tam też liny poręczowe, ale nie przekonały one strachliwego Mima i obu Mimom nie pozostało nic innego, jak wycofać się i rozbić  namiot nieopodal ciesząc oko niesamowicie piękną scenerią okolicy.

Okolice Estancji Tunel
Okolice Estancji Tunel. Mim na końcu świata
Kładka, która przeraziła jednego z Mimów

A że ścieżka tak się Mimom spodobała, postanowiły pojechać do Puerto Almanza i przejść jej resztę od drugiej strony. I faktycznie pojechały Mimy do Puerto Almanza, z którego widać Puerto Williams po drugiej stronie Kanału Beagle. Jeden z mieszkańców Puerto Almanza (poławiacz krabów) zaprosił ich na herbatę (by przeczekać deszcz) i opowiedział im o Estancii Harberton i jej okolicach, że piękne są. W konsekwencji Mimy plan zmieniły i zdecydowały się udać właśnie tam, w praktyce jeszcze bardziej na południe, jeszcze bardziej na koniec świata. I rzeczywiście: warto było, ślicznie było, można rozbić namiot na jednym z trzech bezpłatnych campingów, rozpalić ognisko... no gdyby jeszcze tylko pogoda lepsza była... Trochę padało, za ciepło nie było, wiało, jak zawsze... (czyli mocno, jak to w Patagonii bywało, co widać zresztą po kształcie tamtejszych drzew).

Drzewa przeczesane wiatrem na końcu świata

Mimom zabrakło już tylko około 30 km do końca ostatniej prowadzącej na południe drogi w Argentynie. Znalazły się w miejscu, gdzie widać było ujście Kanału Beagle.

Okolice Estancii Harberton porównywane są do Parku Narodowego Ziemi Ognistej, a można się tam szwendać bez opłat. Za sam wstęp do Estancii trzeba natomiast zapłacić. Estancia ma charakter historyczny, jej obecna właścicielka zorganizowała tam Muzeum Waleni, podobno warto zobaczyć.... ale Mimy postanowiły uciekać, bo owego dnia słońce nie pokazało się już ani razu.

Mim na końcu świata, okolice Estancii Harberton
Estancia Harberton
Mieszkańcy końca świata, okolice Estancii Harberton

W międzyczasie Mimy dowiedziały się też, że na Tierra del Fuego istnieje problem z bobrami. Bobry nie są endemicznym gatunkiem i Chilijczycy swego czasu sprowadzili je z Kanady. Bez wrogów, drapieżników, bobry opanowały okolice podtapiając i niszcząc nieliczne tam drzewa. A wzrost drzew trwa nawet kilkaset lat.

A dlaczego koniec świata, jest tam, gdzie Andy zakręcają? Ponieważ Andy w znakomitej swej długości rozciągają się z północy na południe lub z południa na północ, jak kto woli. Natomiast Andy na Ziemi Ognistej okładają się horyzontalnie. Warto dodać, ze Ushuaia jest jedynym miastem w Argentynie, które znajduje się po drugiej stronie Kordyliery. Zwykle to po drugiej stronie Andów położone jest Chile.
Copyright 2014-2020 by mal_chiste. All rights reserved.